UKRYTA PERŁA NIEMIEC: BREMA - MIASTO Z BAŚNI


Miasto Brema w Niemczech. Co przychodzi na myśl, gdy słyszymy tą nazwę? A no właśnie: “Muzykanci z Bremy” - baśń braci Grimm, która opowiada historię osła, psa, kota i koguta, którzy decydują się wyruszyć do Bremy w poszukiwaniu lepszego życia. Postanowiliśmy sprawdzić co tak naprawdę sprawiło, że bohaterowie baśni wybrali właśnie Bremę. Czy to, że to niezależne miasto, którego broni sam rycerz Roland (jego pomnik), a w piwnicach ratusza znajduje się największa kolekcja niemieckich win w tym kraju; czy może to, że posiada niezwykłą awangardową ulicę, która przypomina bardziej uliczkę z uniwersum Harrego Pottera, a może to, że jest to trzecie najbardziej przyjazne rowerzystom miasto w Europie? Po odpowiedź zapraszamy do lektury.

***Artykuł powstał we współpracy z Visit Bremen oraz Niemiecką Centralą Turystyki.

Sierpniowy poranek na dworcu w Warszawie. Podróż do Bremy zaczynamy kilka minut przed godziną szóstą rano, na dworcu Warszawa Gdańska, gdzie wsiadamy do pociągu relacji Warszawa-Berlin. Podróż mija nam zaskakująco szybko, po niecałych sześciu godzinach jesteśmy już w Berlinie skąd jeszcze z tego samego peronu łapiemy pociąg do Hanoweru. Niestety nie ma bezpośredniego połączenia między Bremą a Berlinem, najlepiej jechać przez Hanower. Ale i ta podróż mija nam bardzo szybko. Po około półtorej godzinie jesteśmy już w Hanowerze i przesiadamy się na ostatni pociąg - ten, który zawozi nas w około godzinę do Bremy.

Wysiadamy na dworcu głównym i decydujemy się iść do naszego hotelu pieszo. To raptem dziesięć minut na nogach. Mijamy kilka ulic i tuziny rowerzystów (już marzymy, aby przesiąść się na rower, ale z jedną dużą walizką byłoby ciężko), zabytkowy młyn Die Mühle am Wall i przez chwilę czujemy się jak w Holandii. Później dowiemy się, że tych młynów było tu więcej, ale teraz został tylko jeden. Docieramy do głównej ulicy miasta - Sögestraße - tędy mogą poruszać się jedynie piesi, jest tu mnóstwo sklepów i kafejek. Idąc tą ulicą docieramy na mały plac na którym stoi średniowieczny kościół (niem. Liebfrauenkirche), mijamy go i po lewej już widzimy sporą grupkę turystów, którzy podziwiają słynną rzeźbę “Muzykantów z Bremy” czyli stojących na sobie osła, psa, kota i koguta autorstwa Gerharda Marcksa. Stoi ona zaraz przy zabytkowym gotyckim ratuszu - głównej atrakcji miasta, wpisanej na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Fasada ratusza robi na nas niemałe wrażenie. Zatrzymujemy się z naszą walizką na środku rynku i podziwiamy: od lewej ratusz, przed nami katedra św. Piotra z dwiema bliźniaczymi strzelistymi wieżami (później doczytamy, że mają 98 metrów wysokości), po prawej dom Schütting (siedziba kupców), za nami piękne średniowieczne kamienice, a obok nas: posąg Rolanda - tak, tego rycerza z “Pieśni o Rolandzie”, którą możesz kojarzyć ze szkoły. Czemu posąg Rolanda? O tym dowiemy się kolejnego dnia. Ruszamy dalej, do naszego hotelu zostało już może 200 metrów. Zwiedzając miasto, zawsze dobrze jest mieć hotel w samym centrum. Po zameldowaniu chwilę odpoczywamy, ale nie możemy usiedzieć w miejscu więc ruszamy na spacer po mieście, kręcimy się chwilę po centrum, zaznajamiamy się z miastem. Panuje w nim spokojna, niespieszna atmosfera - to nam się podoba. Wieczorem udajemy się na promenadę Schlachte nad rzeką Wezerą, znajdujemy dobry stolik i przy okazji kolacji podziwiamy zachodzące na horyzoncie słońce. Coraz bardziej nam się tu podoba i nie możemy się doczekać kolejnego dnia.

Jak statki na niebie, Mistrz Piwnicy i ceremonialne beczki

Kolejny dzień w Bremie zaczynamy od spotkania z naszą panią przewodnik - pani Mira jest bardzo sympatyczna i opowiada nam o mieście z mieszaniną dumy i nostalgii. Na początek idziemy do katedry, której historia sięga ponad 1200 lat. Pani Mira opowiada nam o jej budowie: katedra została zbudowana w stylu romańskim, później przebudowana w stylu gotyckim i neoromańskim. Wchodzimy do środka, wnętrze robi na nas wrażenie. “Podczas drugiej wojny światowej na katedrę spadły pociski, budowla była bliska zawalenia się, ale udało się ją uratować” - mówi nam ściszonym głosem pani Mira. Wewnątrz świątyni na szczególną uwagę zasługuje krypta zachodnia, która jest najstarszym wnętrzem w Bremie i w której znajduje się chrzcielnica z brązu z ok. 1220 roku. Na nas zdecydowanie największe wrażenie robi przede wszystkim fasada zachodnia, w której w 1893 dobudowano dwie wieże jednakowej wysokości (98 metrów), które wyraźnie przewyższają nawy kościoła i górują nad miastem. Później dowiadujemy się od naszej przewodniczki, że w południowej wieży, na wysokości 68 metrów znajduje się punkt widokowy, z którego można podziwiać panoramę miasta. Zanotujemy to w głowie, może uda nam się wejść później na wieżę.

Udajemy się do wnętrza ratusza, jesteśmy bardzo podekscytowani, bo czytaliśmy o tym miejscu i wydaje nam się, że wiemy czego się spodziewać. Ale rzeczywistość przekracza nasze wyobrażenia. Ratusz w Bremie to unikatowy na skalę światową gotycki ratusz z XV wieku, z fasadą w stylu renesansu wezerskiego. Usytuowany jest w centrum starego miasta, przy rynku i składa się z dwóch części: Starego Ratusza z początku XV wieku, a odrestaurowanego w XVII wieku oraz Nowego Ratusza wzniesionego na początku XX wieku. Do dziś mieści się tu siedziba burmistrza Bremy. W 2004 roku budynek został wpisany na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. W piwnicach ratusza mieści się restauracja (Bremen Ratskeller) i magazyn z pokaźną kolekcją win (ok. 650 rodzajów), w tym najstarsze niemieckie wino, pochodzące z 1653 roku! Zarówno ratusz, jak i jego piwnice można zwiedzać z przewodnikiem. Gdy wchodzimy do górnej sali ratuszowej wydajemy jęk zachwytu: długa na 41 metrów, szeroka na 13 metrów i wysoka na ok. 8 metrów sala prezentuje się wspaniale, ale to co robi największe wrażenie to… zwisające z sufitu (“jak statki na niebie”) najstarsze modele statków na świecie, pochodzące z 1545 roku! Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widzieliśmy, a widzieliśmy dość sporo! “Te działka kiedyś strzelały” dodaje pani Mira widząc nasz zachwyt. Okazuje się, że jeden ze statków posiada prawdziwe działka, z których w przeszłości strzelano! “(...) ale zaprzestano tego działania, gdyż zbyt często kule wybijały szyby w oknach”. Wciąż zachwyceni, a teraz dodatkowo zaintrygowani potakujemy głowami. Jak to się stało, że ratusz zachował sie podczas wojny? Brema została bardzo zniszczona na skutek nalotów alianckich, ale ratusz ocalał niemal nietknięty. “Na dachu budynku umieszczono mnóstwo worków z piaskiem” tłumaczy nam pani Mira. Długo przyglądamy się sali, która pierwotnie służyła do posiedzeń rad i sądów, dziś odbywają się w niej różne uroczystości, koncerty i przyjęcia. Oglądamy jeszcze specjalne pomieszczenie, zwane “ złotym pokojem”, (niem. Güldenkammer) z 1595 roku, w stylu secesji. Tu gościł m.in. książe Monako. Z żalem opuszczamy wnętrza ratusza, tak nam się podobają. Ruszamy na zwiedzanie kolejnych miejsc.

Zaraz przy budynku ratusza, po jego zachodniej stronie stoi pomnik zwierząt: osła, psa, kota i koguta (czyli “Muzykantów z Bremy”), który mijaliśmy pierwszego dnia. Baśń braci Grimm to piękna historia, która mówi przede wszystkim o tym, że razem, w grupie można zdziałać więcej. Nie możemy się nie zgodzić. Wizerunek stojących na sobie zwierząt stał się jednym z symboli miasta i można go znaleźć na niemal każdej pocztówce i magnesie (sami zaopatrzymy się w jeden z takich magnesów). Według miejskiej legendy, jeśli chwyci się osiołka za przednie nogi i pomyśli życzenie zostanie ono spełnione (my oczywiście spróbowaliśmy). Co ciekawe, kilkanaście metrów dalej, bliżej katedry, znajduje się niepozorna studzienka z otworem na monety. Po wrzuceniu jednej z nich usłyszymy dźwięk jednego z czterech zwierząt (“Muzykantów z Bremy”) np. pianie koguta lub szczekanie psa. Uzbierane monety są przekazywane na cele charytatywne.

Przechodzimy kilka metrów dalej, do posągu rycerza Rolanda (bohatera eposu rycerskiego “Pieśń o Rolandzie”), który jest głównym symbolem miasta. Statua wraz z podestem i baldachimem liczy ponad 10 metrów wysokości i jest najbardziej znanym posągiem Rolanda w całych Niemczech, w 2004 roku została nawet wpisana na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Posąg od zawsze miał bardzo duże znaczenie dla Bremeńczyków - stanowi symbol wolności, niezależności i praw handlowych tego hanzeatyckiego miasta od 1404 roku. Ale dlaczego posąg Rolanda? W średniowieczu w wielu miastach Europy stawiano posągi Rolanda jako znak niezależności miasta, prawa do wolnego handlu i własnej jurysdykcji. “Według legendy, dopóki stoi na rynku i pilnuje miasta, Brema będzie wolna i niezależna” - zdradza nam pani Mira. “Dlatego w czasie II wojny światowej został zamurowany, aby chronić go przed pociskami” konkluduje. Posąg Rolanda bardzo nam się podoba, niegdyś spodobał się również samemu Napoleonowi, który planował wywieźć go z Bremy do Luwru, ale mieszkańcom miasta udało się przekonać Napoleona o “marnej wartości artystycznej” dzieła i statua pozostała na swoim miejscu. Później doczytamy jeszcze, że kopie posągu Rolanda z Bremy stoją również w Nowym Jorku, Brazylii, a nawet na wyspie Hokkaido w Japonii!

Idziemy dalej. Na południowy wschód od rynku Bremy znajduje się była dzielnica rybacka o osobliwej nazwie: Schnoor. To najstarsza dzielnica miasta. Docieramy do niej po około pięciu minutach spokojnego marszu. Pierwsze skojarzenie? Z zabytkowymi uliczkami w Yorku, z alzackimi miasteczkami (Eguisheim, Colmar). Naszym oczom ukazuje się plątanina małych niskich kolorowych domków (pochodzących w większości z XV i XVI wieku!) i wąskich uliczek. Nie możemy oprzeć się wrażeniu, że chyba trafiliśmy do jakiegoś bajkowego miasteczka. Zanurzamy się w nim spacerując od uliczki do uliczki, coraz to węższymi alejkami i chłoniemy bajkową atmosferę tego miejsca. Odkrywamy nawet najmniejszy dom w całych Niemczech, o powierzchni jedynie czterech metrów kwadratowych! Klimatyczna herbaciarnia, sklep z ręcznie wyrabianymi cukierkami (jeszcze do niego wrócimy!) czy sklepy z lokalnym rękodziełem - to wszystko świetnie koresponduje z klimatem tej niezwykłej dzielnicy.

Opuszczamy Schnoor, ruszamy dalej, wzdłuż Wezery i docieramy do promenady Schlachte na której poprzedniego wieczoru jedliśmy kolację. Promenada to miejsce spotkań wielu Bremeńczyków, miejsce, które tętni życiem - zwłaszcza wieczorami. Mijamy dwa zabytkowe statki: jeden z nich, Alexander von Humboldt grał nawet w reklamie! Bardzo lubimy spacerować w tym miejscu, są tutaj liczne ogródki piwne z widokiem na rzekę, można przysiąść, zjeść posiłek i odpocząć. Nie mamy jednak na razie tyle czasu, przed nami jeszcze jedna bardzo ciekawa atrakcja.

Z promenady wracamy na rynek przechodząc niezwykłą ulicą Bednarzy, czyli Böttcherstraße. Licząca 100 metrów długości ulica, została w całości stworzona w stylu secesji. W XX wieku Ludwig Roselius - miejscowy potentat branży kawowej (stworzył kawę bezkofeinową) - postanawia wybudować awangardową ulicę. Efekty jego decyzji można podziwiać do dziś, a sama ulica przypomina bardziej jedną z magicznych ulic z uniwersum Harrego Pottera. Ciekawe są również nazwy domów przylegających do ulicy np. Dom Atlantydy czy Dom Robinsona Crusoe. Obecnie mieszczą się tu sklepy lokalnych wytwórców, muzea, a nawet hotel. Żegnamy się z panią Mirą i zastanawiamy się co nam się bardziej podobało: ratusz, dzielnica Schnoor, ulica Bednarzy? Nie możemy się zdecydować, dysputę przerywa nam narastające poczucie głodu więc ruszamy do oddalonego zaledwie dwie minuty od rynku Markthalle Acht - czyli hali z jedzeniem z całego świata. Bardzo podoba nam się, że to miejsce działa w zgodzie z zasadami zrównoważonego rozwoju: nie ma tu plastikowych naczyń i sztućców, a kuchnia oparta jest na naturalnych produktach. Tu każdy może coś przekąsić: cały obiekt jest przystosowany jako bez barier, a dodatkowo jest tu dostęp do bezpłatnego internetu.

Po południu znów wracamy do ratusza, ale tym razem do jego piwnic. Powoli schodzimy po schodach w głąb piwnic, nasz przewodnik z zadowoleniem opowiada o swojej pracy i pasji, jaką jest wino. “Mamy tu około 650 rodzajów win, to największa kolekcja win z Niemiec w całym kraju!”. Gdy dochodzimy do ogromnej sali wypełnionej wielkimi drewnianymi beczkami stojącymi w rzędach, jedna obok drugiej, wierzymy przewodnikowi na słowo. Czujemy, że jest tutaj o wiele chłodniej niż na zewnątrz. W końcu wina muszą mieć swoją temperaturę. Na końcu sali znajduje się pomieszczenie do którego wnętrza broni wejścia duża stalowa brama. “Schatzkammer” (z niem. Skarbiec) - to napis, który ją zdobi. “Część najcenniejszych i najstarszych win znajduje się za tą bramą, klucze do niej ma jedynie Mistrz Piwnicy” - oświadcza nasz przewodnik. Zanim zdążymy zapytać kim jest “Mistrz Piwnicy” wpatrujemy się przez bramę na wysokie regały wypełnione skrupulatnie owiniętymi folią butelkami. To kim jest Mistrz Piwnicy? “To osoba zarządzająca tym zbiorem win. Od zeszłego roku mamy nowego Mistrza Piwnicy, to młody facet, ale ma bardzo bogate doświadczenie”. W myślach trochę zazdrościmy temu “facetowi”, bo możliwość zarządzania tak unikatowym zbiorem win wydaje nam się świetną pracą. Opuszczamy tą salę i korytarzami przez magazyny (te piwnice są naprawdę spore) udajemy się do tego najważniejszego miejsca, które przypomina nam trochę coś w rodzaju kaplicy. Wchodzimy do wąskiego pomieszczenia, po prawej i lewej stronie na ziemi stoją duże beczki z winem, u szczytu każdej z nich umieszczono palące się świece. Efekt jest niesamowity. Idziemy wzdłuż rozświetlonych beczek i przechodzimy do drugiej, nieco większej części pomieszczenia. To właśnie tu, w cieniu świec stoi beczka z najstarszym niemieckim winem na świecie, pochodzącym aż z 1653 roku! Wino to mogą pić jedynie dwie osoby: burmistrz Bremy oraz Mistrz Piwnicy (znów w myślach trochę mu zazdrościmy). Czasem wyjątki są robione również dla specjalnych gości: wina próbowała sama królowa Elżbieta II gdy wizytowała w mieście. Niesamowite miejsce, długo będziemy pod jego wrażeniem.

Wieczorem nie rozstajemy się jeszcze z piwnicami ratusza, bo tym razem przychodzimy tu na kolację do ich części restauracyjnej. Bremen Ratskeller to historyczna restauracja, która mieści się właśnie w piwnicach ratusza. Można tutaj zjeść typowe dla tego regionu dania np. labskaus, ale są też opcje wegetariańskie. Co ważne, większość dań jest przyrządzona z lokalnych składników. No i należy koniecznie spróbować tutaj wina! My wybraliśmy duszonego morszczuka z grillowanymi warzywami i ziemniakami (Kasia) oraz wegetariańskie meat ballsy z potrawką z bakłażana i pomidora (Łukasz). Co ciekawe w tym miejscu od zawsze (czyli od 1405 roku!) znajdowała się restauracja, choć w przeszłych czasach była to bardziej tawerna, w której spotykali się miejscowi kupcy i handlarze, aby omówić swoje interesy. W tym celu wybudowano dla nich specjalne drewniane “pokoje”, aby mogli w spokoju zjeść i dobić między sobą targu. I w takim pokoju próbujemy naszych dań. Wyśmienite, szczególnie morszczuk. Musimy przyznać, że taki pokój to świetny pomysł, jeśli ktoś chce trochę prywatności i spożywania posiłku w spokoju lub liczy na romantyczną kolację. Rozglądamy się. W restauracji pięknie prezentują się jeszcze duże ceremonialne beczki ustawione blisko stolików. Opuszczamy restaurację i od razu kierujemy się do hotelu, bo drugiego dnia czeka nas dużo wrażeń!

Laboratorium kawy, “tylko nie wpadnij do wody” i najpiękniejszy park miejski

Kolejny dzień zaczynamy od kawy! Tej, którą chyba wszyscy znają. Przy ulicy Obernstraße 20 Johann Jacobs 125 lat temu zaczął produkcję swojej kawy. Obecnie w tym samym miejscu stoi nowy budynek, w którym potomek Jacobsa kontynuuje rodzinną tradycję, ale już na mniejszą skalę (sama marka Jacobs została sprzedana). Lukas - nasz przewodnik po tym ciekawym miejscu - wita się z nami w kawiarni, która mieści się na parterze budynku i zabiera nas kilka pięter wyżej, do sali, w której produkuje się kawę. Wchodzimy do dużego, przeszklonego pomieszczenia, prócz 180-stopniowego widoku na Bremę widzimy tu mnóstwo urządzeń do parzenia kawy - to istne laboratorium. “Tu sami testujemy kawę” - mówi nam Lukas wskazując na urządzenia. Prócz wielu urządzeń i stolików dostrzegamy też mnóstwo worków z (domyślamy się) ziarnami kawy. Lukas tłumaczy nam, że kawa powstaje właśnie z takich wysuszonych zielonych ziaren, które są później pakowane w duże ok. sześćdziesięcio-kilogramowe worki. Później te ziarna parzy się w specjalnym urządzeniu. “Od 8 do 15 minut - wszystko zależy od kawy, każda ma inny charakter” - konkluduje. Obserwujemy jak teraz już brązowe ziarna kawy prażą się w specjalnym urządzeniu. Czyli tak to działa. Idziemy piętro wyżej, na taras budynku. Rozpościera się stąd 360 stopniowa panorama miasta. Widoki są rzeczywiście wspaniałe, ale słońce przypieka nas coraz mocniej więc chowamy się wewnątrz budynku. Zjeżdżamy windą na dół, do kawiarni. Czas na warsztaty z robienia kawy. Nie idzie nam źle, ale Lukas jest zdecydowanie lepszy. Przy okazji dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy o kawie, np. że kawa filtrowana jest mocniejsza niż espresso (kawa filtrowana zawiera 150-210 mg kofeiny w 235 ml naparu, pojedyncze espresso to około 63 mg kofeiny w 33 ml).

Dobrze, że wypiliśmy dużo kawy, bo następna atrakcja to nie lada przeżycie! Wskakujemy na rowery, które odebraliśmy z wypożyczalni jeszcze przed wizytą w Domu Jacobsa i jedziemy na półwysep Stadtwerder. Czeka tam na nas Instruktorka, która ma dla nas… dwie deski SUP! Nigdy wcześniej tego nie próbowaliśmy (choć chcieliśmy), więc jesteśmy bardzo podekscytowani. Jednak, aby móc zrobić zdjęcia jedna osoba musi zostać na lądzie. Łukasz wzrusza ramionami, a ja zgłaszam się na ochotnika.”Tylko proszę cię, nie wpadnij do wody” - Łukasz jest szczerze zaniepokojony, kiedy już na jeziorze próbuję usadowić się na desce. Uspokajam go starając się pewnie wykonywać polecone wcześniej przez Instruktorkę ruchy. Początkowo siedzę na łydkach, ale po chwili próbuję wstać: powoli, powoli, deska trochę się trzęsie… ale… udaje się, nie ląduję w wodzie! Z każdym ruchem czuję się coraz pewniej na desce i podoba mi się to coraz bardziej. Chyba zostanę “SUPiarą”. Po około godzinie niechętnie schodzę z deski.To było bardzo fajne doświadczenie i szczerze polecam je każdemu. Wypożyczalnia INS Blaue znajduje się tylko dziesięć minut jazdy rowerem od centrum Bremy - trzeba jedynie przejechać przez most Wilhelma Kaisena i można znaleźć się na półwyspie Stadtwerder - popularnym miejscu wypoczynku dla mieszkańców Bremy. Są tu kąpieliska, wypożyczalnie kajaków i desek SUP, także mnóstwo ścieżek rowerowych. Istny raj i zielona oaza w centrum miasta. Jeździmy jeszcze na rowerach wzdłuż półwyspu, marzyliśmy o takiej rowerowej wycieczce już od długiego czasu. Zatrzymujemy się na lody, później jeszcze na lemoniadę. “Chwilo trwaj”, ale przed nami jeszcze kolejna wycieczka, i to na drugi koniec miasta więc powoli wracamy do centrum.

Po chwilowym odpoczynku, ruszamy dalej na rowerach przez miasto, tym razem w kierunku pólnocnym, do Bürgerparku - czyli parku miejskiego w Bremie. Wraz z sąsiadującym lasem miejskim na północy Bürgerpark należy do największych miejskich terenów zielonych w całych Niemczech. Co ciekawe, park jest inicjatywą społeczną - został założony przez mieszkańców Bremy w drugiej połowie XIX wieku i wciąż jest przez nich finansowany. Gdy do niego docieramy jest późne popołudnie, ale jest w nim spokojnie i klimatycznie. Bardzo podoba nam się, że ścieżki są szerokie i można łatwo jeździć po nich rowerem. Jest tu dużo atrakcji: można wypożyczyć łódkę i pływać po zbiorniku Emmasee, jeździć na rowerze, a nawet konno (na wyznaczonych trasach), grać w minigolfa. Chcemy wypożyczyć łódkę, ale docieramy na miejsce o 5 minut za późno. “Tylko do 19:00”. To nic, spróbujemy innego dnia. Bürgerpark bardzo nam się podoba i od razu wiemy, że jeszcze tu wrócimy, bo to jeden z najpiękniejszych parków miejskich jakie widzieliśmy. Wracamy na rowerach do hotelu, zajmuje nam to raptem 20 minut. Jesteśmy wykończeni (ten dzień był bardzo intensywny), ale szczęśliwi (bo to był bardzo udany dzień).

Browar, teatr i wesele

Następny dzień zaskakuje nas deszczem, który trwa niemal pół dnia, ale gdy tylko się przejaśnia udajemy się do kolejnego ciekawego miejsca: to browar Union, założony w 1907 roku, później zamknięty w 1968 roku, obecnie znów otwarty. Po wielu latach miejsce wpadło w oko lokalnemu przedsiębiorcy, który postanowił je kupić i przywrócić do dawnej świetności. W holu pięknie odrestaurowanego budynku czeka na nas Marta, która będzie oprowadzać nas po browarze. Dowiadujemy się, że oprócz browaru mieści się tu restauracja, a nawet teatr! “Dzisiaj mamy wesele” - Marta pokazuje nam pięknie przystrojoną salę. “Dużo się tu dzieje” - odpowiadamy zaskoczeni. “Oj tak, zdecydowanie.” - mówi nam z uśmiechem Marta. Zaczynamy zwiedzać browar, mijamy większe grupy odwiedzających - to miejsce tętni życiem, jest lokalnym biznesem nie na dużą skalę, bardziej kameralnym, ale z duszą. Podobają nam się takie inicjatywy. Wchodzimy do sali z dość wysokim sufitem (na około 7 metrów). Marta wskazuje na duże metalowe beczki stojące po lewej stronie - “Tu warzymy piwo, dwa, trzy razy w tygodniu”. “Jak w zasadzie powstaje piwo” - pytamy nieśmiało, bo wydaje się, że powiniśmy wiedzieć. Marta jednak ochoczo odpowiada nam na pytanie wskazując na zawieszoną na ścianie tablicę kredową z narysowanymi składnikami. “Piwo powstaje m.in. ze słodu (czyli specjalnie przygotowanego jęczmienia), wody, chmielu i drożdży”. Dowiadujemy się, że wszystkie składniki używane przez browar pochodzą od lokalnych farmerów. Czyli to jeszcze bardziej lokalna inicjatywa. Marta prowadzi nas do interesującego pomieszczenia wypełnionego wysokimi metalowymi cylindrami - to tutaj piwo leżakuje pod czujnym okiem specjalistów. Brema ma długą tradycję piwowarską. Piwo warzono tutaj od XI wieku. Jeszcze w 1748 roku w Bremie mieściło się aż 35 browarów. W 2015 roku, przed ponownym otwarciem Freie Brau Union Bremen, tylko 3 browary warzyły piwo w mieście. Teraz jest ich trochę więcej. Na koniec Marta częstuje nas wege burgerami z frytkami i różnymi rodzajami piwa. Testujemy. I tak jak zazwyczaj nie czujemy jakiejś różnicy, tak w tym przypadku można od razu porównać smaki. Miło spędza nam się czas w browarze, obserwujemy przyjazd pań młodych - chętnie zostalibyśmy na weselu, ale lecimy odkrywać Bremę dalej. Wybieramy się na wieczorny spacer po mieście. Podziwiamy pięknie oświetloną fasadę ratusza, spacerujemy wąskimi uliczkami dzielnicy Schnoor i promenadą Schlatchte wzdłuż Wezery. Lubimy takie nocne eskapady, bo wtedy wszystko wygląda inaczej, bardziej magicznie i można odkryć miasto na nowo.

Fabryka cukierków i trzymasztowy statek

Kolejnego dnia budzimy się o nieprzyzwoicie wczesnej porze, aby wykonać poranne zdjęcia i przy okazji zobaczyć jak miasto wygląda w świetle wschodzącego słońca, a wygląda równie pięknie jak i wcześniejszego wieczoru. Po śniadaniu idziemy odwiedzić miejsce, które już wcześniej mijaliśmy kilka razy, a mianowicie: fabrykę cukierków Bonbon Manufaktur, czyli miejsce, gdzie każdy może znów poczuć się jak dziecko i zajadać się różnokolorowymi cukierkami. Wita nas jeden z pracowników, jesteśmy podekscytowani, bo weźmiemy udział w warsztatach robienia cukierków i lizaków. Zakładamy specjalne rękawiczki i zaczynamy. No to jak się robi cukierki? Najpierw gotujemy cukier, glukozę i wodę do 150 stopni Celsjusza. Później tą masę wylewamy na wcześniej przygotowany marmurowy blat. Dodajemy kwasek cytrynowy, naturalny kolor i smak. Robimy cukierki o smaku wiśniowym, więc nasza masa ma różowy kolor. Ugniatamy całą masę, ważne, aby nabrała ona jak najwięcej powietrza (zmienia dzięki temu swój kolor na jaśniejszy i chłodzi się). Kiedy masa jest już prawie gotowa, dodajemy do niej wcześniej odcięte od masy paski i… kręcimy całą masę, a potem odcinamy nożyczkami kolejne fragmenty. Te fragmenty wkładamy do specjalnej prasy do cukierków, gdzie otrzymują one swój ostateczny kształt. Później muszą jeszcze trochę ostygnąć i gotowe. Zrobiliśmy swoje cukierki! Bonbon Manufaktur zostało założone w Bremie w 2009 roku. Można tutaj znaleźć cukierki i lizaki o najróżniejszych smakach i kolorach (jest nawet smak Aperol Spritz!), a w weekendy organizowane są warsztaty cukiernicze. Z żalem opuszczamy fabrykę cukierków, świetnie bawiliśmy się w tym miejscu i na pewno tu kiedyś wrócimy.

Po wizycie w Bonbon Manufaktur udajemy się na szybki lunch, po którym znów wskakujemy na rowery i wracamy do Bürgerparku, relaksujemy się chwilę na tle zieleni, odkrywamy coraz to nowe zakamarki parku, zastanawiamy się, czy to nie jest nasze ulubione miejsce w tym mieście. Pora oddać nasze rowery. Zwracamy je do wypożyczalni i już pieszo wracamy do hotelu. Po krótkim odpoczynku wybieramy się na kolację. Nasz ostatni dzień w Bremie kończymy pięknym zachodem słońca na statku z 1906 roku. Mowa oczywiście o już wcześnie wspomnianym statku Alexander von Humboldt - to trzymasztowy statek, który pływał po siedmiu morzach jako statek szkoleniowy marynarki wojennej. W 2011 roku został wycofany ze służby, a od 2016 roku dumnie cumuje przy promenadzie Schlachte. Obecnie na statku mieści się restauracja, a nawet mały hotel. Zamawiamy sałatkę z sandaczem (wyśmienita, naprawdę!) oraz risotto z filetem z sandacza. To bardzo miły wieczór – za burtą, na rzece, w ostatnich promieniach słońca płynie kilka osób na kajakach. Czujemy błogość niedzielnego wieczoru, ale jednocześnie robi nam się smutno. Naprawdę żal będzie opuszczać to miasto.

Następnego ranka żegnamy się z Bremą, znów ciągniemy naszą walizkę przez centrum miasta, tym razem w drugą stronę. To co w końcu sprawiło, że bohaterowie baśni braci Grimm wybrali właśnie Bremę? Zgadujemy, że chyba wszystko po trochu: piękne i rozległe zielone tereny, bajkowa dzielnica Schnoor, piwnica pełna beczek z winem, wspaniała atmosfera. Tak, to był właściwy wybór.


Informacje praktyczne - jak dojechać do Bremy?

Dojazd z Polski do Bremy można zorganizować na kilka sposobów. Oto najpopularniejsze z nich:

Samolotem: Lotnisko w Bremen (BRE) obsługuje wiele połączeń międzynarodowych, a dystans między lotniskiem a centrum miasta wynosi zaledwie około 3,5 km. Dojazd tramwajem trwa zazwyczaj 10-15 minut. Z Polski można znaleźć połączenia z przesiadką w innych miastach niemieckich. Na moment pisania artykułu nie istnieje bezpośrednie połączenie lotnicze z Polski. Z Warszawy i Gdańska można dolecieć do Hamburga, a tam przesiąść się na pociąg do Bremy (dojazd zajmie około 1 godzinę).

Pociągiem: Można skorzystać z połączeń kolejowych oferowanych przez Deutsche Bahn (niemieckie koleje państwowe) oraz Polskie Koleje Państwowe. Niestety i tutaj nie istnieje bezpośrednie połączenie. Najlepszą opcją jest dojechanie do Berlina, przesiadka na pociąg do Hamburga lub Hanoweru, a następnie do Bremy.

Samochodem: Wygodną opcją dojazdu z Polski jest podróż własnym samochodem. W zależności od miejsca wyjazdu podróż może zająć 7-11 godzin. Autokarem: Różne firmy autokarowe oferują połączenia z Polski do Bremy. Jest to często tańsza opcja niż samolot czy pociąg, ale podróż może trwać dłużej.

Informacje praktyczne - jak poruszać się po Bremie?

Brema oferuje dobrze rozwiniętą sieć komunikacji publicznej oraz inne środki transportu, które umożliwiają łatwe przemieszczanie się po mieście. Oto kilka opcji:

Tramwaje i autobusy: Brema posiada rozbudowaną sieć tramwajową i autobusową. Linie tramwajowe i autobusowe obsługują zarówno centrum miasta, jak i przedmieścia.

Rower: Brema jest uważane za jedno z najbardziej przyjaznych rowerzystom miast w Niemczech. Miasto oferuje wiele ścieżek rowerowych i miejsc do parkowania. Można wynająć rower na godziny lub na cały dzień w jednym z wielu punktów wynajmu.

Pieszo: Centrum Bremy jest na tyle kompaktowe, że wiele atrakcji można zwiedzić pieszo. Spacer po historycznym centrum to doskonały sposób, aby poczuć atmosferę miasta.


Może Ci się również spodobać:

 
blog_polaroid.png

Hej, tutaj Kasia i Łukasz!

Jesteśmy kreatywnym duetem. Kochamy filmy, zdjęcia oraz podróże. I właśnie wokół tych trzech rzeczy toczy się nasze codzienne życie. Chcesz poznać nas lepiej? Zajrzyj tutaj lub wyślij nam wiadomość.